Dziękuję za przywitanie. Trochę jeszcze ciężko mi się tu odnaleźć (trochę techniki i człowiek się gubi), ale powolutku, mam czas.
Właśnie... miałam dzisiaj czas i nadmiar śliwek które fakt, faktem, były jeszcze bezsmakowe.
Jako, że nie lubię, gdy coś się marnuje - postanowiłam zrobić placek-ciasto śliwkowe. Bardzo proste i szybkie (nie licząc studzenia, aczkolwiek rodzina rzuciła się na jeszcze ciepłe).
Oto efekt dzisiejszego krzątania się w kuchni (niestety nie jestem mistrzem fotografii ;)):
Przepis banalnie prosty:
1 szklanka mąki
1 szklanka cukru
2 jajka
2 łyżeczki proszku do pieczenia (osobiście dałam mniej, bo akurat się kończył ;)
1/2 kostki stopionego masła lub margaryny (zamiennie może być i olej, aczkolwiek ja wolę masełko)
1/2 kg śliwek
Śliwki umyć, pokroić (kroiłam na ćwiartki i jako, że moje były trochę bezsmakowe posypałam lekko cukrem waniliowym). Małą tortownicę wysmarować masłem i wysypać bułką tartą. Pozostałe składniki wymieszać, przelać do blaszki, wstawić do piekarnika i piec około godzinki w 180 stopniach. Czas może się różnić w zależności od piekarnika. Jak to zawsze bywa, więc po prostu trzeba obserwować. Gdyby góra ciasta przypiekała się za mocno, a środek wymagał jeszcze pieczenia, należy przykryć ciasto papierem do pieczenia. Po wyjęciu poczekać, aż przestygnie, oprószyć cukrem pudrem. :)
Ot cała filozofia.
I tak bezsmakowe śliwki, zamieniły się w ciasto, które zniknęło w szybkim tempie.
Jutro kolejna blacha pójdzie w ruch, zamierzam zawieźć słodko-kwaśny poczęstunek mojej miłości i przyszłej teściowej.
Pozdrawiam, Żakiecik. :)